Na początku był „Herkules” – serial opowiadający o losach dzielnego, wywodzącego się z greckich mitów wojownika, który biegał z mieczykiem w świetnie nakrochmalonych spodenkach i lał po mordach smoki, strzygi, hydry oraz magów. W jednym z odcinków pojawiła się Xena, prawa i dobra wojownicza księżniczka, kobieta – ideał, z którą można chlać, bić się i po lochach ganiać (a nawet za lochami, nie wspominając już o innej dzikiej zwierzynie). Panna ta wyglądała na tyle przyzwoicie, że nawet worka na głowę nie trzeba było wsadzać. A to przecież rzadkość w amerykańskich serialach akcji!
W powyższej opinii nie jestem osamotniony. Widzom na całym świecie Xena też się spodobała – zapragnęli mieć jej więcej. Po nakręceniu sporej ilości odcinków „Herkulesa”, w których dziewczyna ta odgrywała nie mniejszą rolę niż ów blondwłosy osiłek, telewizyjni bonzowie podjęli decyzję: „Będzie spin-off – oddzielny serial przedstawiający przygody dzielnej kobiety w skórzanym pancerzyku, zasuwającej po lasach i polach z mieczem u boku”.
Film odniósł olbrzymi sukces. Xena błyskawicznie urosła do rangi wydarzenia na skalę światową, a w połowie 1998 roku ponad 50 stacji telewizyjnych emitowało kolejne odcinki jej fabularnego przeboju. Dość szybko zareagował też rynek konsolowy, biorąc się do pracy nad grami wykorzystującymi popularność nowej super – bohaterki. Właściciele Playstation zobaczyli grę o Xenie już w zeszłym roku. Teraz przyszła pora na posiadaczy Nintendo 64.
Program „Xena: Warrior Princess; The Talisman Of Fate” przygotowała kompania Titus, która specjalizuje się w konwersjach seriali i filmów na język konsolowy. Kod gry powstał w firmie Saffire, znanej dzięki pracy m.in. nad „Rainbow Six” i „Bio Freaks”. I właśnie ten ostatni tytuł najbardziej przypomina grę, którą właśnie się bawię. Czemu? Bo „Xena: Warrior Princess…” to rasowa bijatyka 3D. Zapewne wiecie, że gatunek ów nie jest zbyt silnie reprezentowany na Nintendo 64. Czy to ze względu na cechy techniczne konsoli, czy też z powodu bezkrwawego jej wizerunku, jaki lansowany był w połowie lat 90-tych, właściciele N64 nie doczekali się ani „Tekkena”, ani „Soul Calibur”, ani nawet porządnej wersji „Street Fightera”. „Xena…” jest więc dla nich szansą – szansą na wzięcie udziału w wielkim mordobiciu, szansą na wyżycie się przed ekranem telewizora, szansą na skuteczny relaks.
W grze do wyboru mamy 11 wojowników wzorowanych na postaciach z serialu. Jest oczywiście Xena, są też Gabrielle, Caesar, Ephiny, Ares czy Callisto. Jednym słowem cała towarzyska śmietanka – wyglądająca świetnie, niemal tak samo, jak w telewizji. Autorzy musieli się sporo napracować, by odwzorować tak chwalebne i tak doskonale znane grono na starzejącej się bądź co bądź konsoli. I tak Xena ma skórzany pancerzyk, Gabrielle jest wiotka i słodka, Ares wygląda na twardziela, a Joxer, za przeproszeniem, na błazna. Wszyscy dysponują charakterystyczną tylko i wyłącznie dla siebie bronią (miecz, kij, itp.), a ich ciosy specjalne przypominają te, które znamy z serialu. Dzięki temu można lepiej wczuć się w postać – w końcu widząc na ekranie Xenę wiemy nie tylko, jak walczy, ale i jak zachowuje się w konkretnych sytuacjach, co sobie ceni i co na ogół myśli. Wyobrażamy więc sobie konkretne rozwiązanie starcia – takie, jakie wybrała by serialowa Xena! Trójwymiarowe areny, na których rozgrywane są walki, odwzorowują doskonale znane nam miejsca. Lokacje te zostały przygotowane z dbałością o szczegół – domki, ogień, czy drzewka wyglądają przyzwoicie i nie nudzą się nawet po stoczeniu kilkudziesięciu walk.
Jeśli chodzi o samą walkę, to muszę powiedzieć, iż została rozwiązana miodnie. Opanowanie poszczególnych ciosów nie jest trudne, dość szybko dochodzi się i do specjali. Poziom trudności został dobrany tak, by początkowe starcia były naprawdę proste – można je wygrać przyciskając znajdujące się na padzie guziki metodą chybił-trafił. Później jest oczywiście trudniej, przeciwnicy stawiają zdecydowany opór i skutecznie wyprowadzają kontrataki. Częściej też blokują. Wiele uderzeń jest naprawdę widowiskowych, ponadto brakuje sytuacji, w których komputer wykonuje trzydziestouderzeniowy combos nie pozwalając graczowi dojść do głosu. Warto też wspomnieć o trybach gry. Prócz klasycznego starcia mamy możliwość wzięcia udziału w ćwiczeniach (gdzie możemy ustawić inteligencje oraz stopień agresywności przeciwnika). Szczególnie atrakcyjny jest jednak tryb przeznaczony dla czterech graczy (przy czym dowolna ich ilość może być zastępowana przez konsolę), gdzie możemy płynnie przełączać się pomiędzy trybem lania tej a innej postaci. Co więcej, engine programu jest na tyle sprawny, że gra nawet podczas czteroosobowej walki nie zwalnia.
Jeśli miałbym wskazać ten aspekt gry, który zawodzi, wskazałbym na animację wojowników. Na ogół jest ona płynna i ładna, jednak niektóre ciosy specjalne nie zostały dopracowane tak, jak powinny. A to gość porusza się za szybko, a to dokonuje jakiś cudacznych dziwów miast najzwyczajniej przywalić… Na szczęście nie dzieje się tak często.
Dźwięk w „Xena: Warrior Princess: The Talisman Of Fate” jest przyzwoity. Odgłosy ciosów, uderzeń, kopnięć czy szturchnięć są realistyczne i zadawalają gracza, podobnie jak charakterystyczna dla każdej areny muzyczka. Muszę przyznać, iż została dopasowana do otoczenia naprawdę znakomicie! Nie usłyszymy za to tekstów wypowiadanych przez znanych z serialu aktorów – a szkoda, dodałoby to grze splendoru.
Na zakończenie recenzji wypada wydać wyrok. Brzmi on „siedem”. Gra należy bowiem do grupy najlepszych bijatyk, jakie istnieją na Nintendo 64. Posiada znakomitą grafikę i interesujący dźwięk, jest bardzo prosta (a nawet za prosta) i wciąga. Do doskonałości brakuje jej niewiele, jednak wystarczająco dużo, by uznać „Xenę” za produkt nieco gorszy od „Tekkena 3” czy „Soul Calibur”. Grunt, że miłośnicy bijatyk mają kolejny tytuł, w którym mogą udowodnić swą wyższość kumplom z podwórka.