Ponad trzy lata musieliśmy czekać na pojawienie się kontynuacji GoldenEye 007. Czasu tego jednak nie możemy uważać za stracony. „Świat to za mało” jest bowiem czymś, co w schyłkowej fazie rozwoju konsoli chociaż na chwilę pozwoli ponownie jej rozbłysnąć i zaistnieć na rynku. Nowy Bond jest nie tylko lepszy od „jedynki”, ale również śmiało można powiedzieć, iż pod paroma względami nie tylko dorównuje Perfect Dark, ale trochę ją nawet przewyższa. Tu nie ma się co oburzać, The World… jest naprawdę nieźle zrobiony, a także dokładnie tak samo, jak Perfect, wciąga w swój świat na bardzo, bardzo, ale to bardzo długi czas. Innymi słowy bez względu na to co napiszę poniżej, ta gra jest po prostu obowiązkowym zakupem. Więc uczciwie proponuję, aby w tej właśnie chwili odpuścić sobie dalsze czytanie i skorzystać z okazji przewietrzenia się i pobiec sobie po Bonda….
Jeżeli czytasz ten tekst dalej, może to tylko oznaczać, że albo powstrzymała cię wyrwa w budżecie, albo też jesteś nieufnym człowiekiem w stosunku do uczciwych propozycji. Na pierwsze niestety nic nie zaradzę, jednak co do faktu numer dwa, to mogę dodać nieco istotnych kwestii, które podwyższają końcową notę gry.
Po rozpoczęciu rozgrywki od razu zorientujemy się, że giera dość ściśle trzyma się scenariusza filmowego (ukłony dla producentów od fanów Bonda). Pierwsza misja rozpoczyna się dokładnie tak jak film – w banku w Bilbao. Dalej idzie również zgodnie z oczekiwaniami, których producenci zagwarantowali nam 14. Co oznacza nie mniej nie więcej, tylko tyle, iż będziemy mieli okazję mówić „My name is Bond, James Bond” w czternastu misjach. Choć niektórym może się to wydawać niewielką ilością, niech dowiedzą się, że szereg pomniejszych zadań do wykonania w czasie każdej misji swobodnie podnosi tę liczbę w górę.
W czasie wykonywania każdego z zadań, mamy oczywiście do użytkowania szereg agenckich specjałów. Ich dokładna ilość waha się w granicach czterdziestu kilku gadżetów. Przykładowo jako James będziemy mogli posługiwać się między innymi: łamaczem szyfrów, podobnym do niego urządzeniem dekodującym, okularami noktowizyjnymi, aparatem fotograficznym, granatem w długopisie, okularami z wbudowanym rentgenem oraz jedną z ciekawszych rzeczy, czyli zegarkiem, który zawiera w sobie kilka niegłupich wynalazków Q.
Oprócz bondowskich widowiskowych przyrządów w trakcie gry przydatny będzie nam również zapas broni, która pozwoli na eliminację wrogich jednostek. I tak samo, jak w przypadku gadżetów, również i w tym wypadku pomysłodawcy gry urozmaicili nam życie. Wręcz mogę tu użyć określenia, iż urozmaicili je nam zgodnie z potrzebami każdego maniaka exterminacji. Poczynając od pięści, która wprawiona w ruch w przepiękny sposób rozstawia po kątach cywilów (nie wolno tego robić, ale co tam) do arsenały dodano nam: M45 (YES!), Frinesi Spezial 12, GL 40, Ingalss Type 20, Meyer Bullpup (drugie YES!), Meyer TMP (patrz poprzedni nawias), Raptor Magnum (robi spore dziury w kolesiach), KA-57, SSR 4000 oraz Wolfram P2K (niezwykle poręczny). Ten zbiór mówi chyba sam za siebie. A jeżeli nawet, komuś brakuje tu bazooki, to niech mi uwierzy, sposób w jaki kolesie fruwają po ścianach po odstrzeleniu z dubeltówki, czy też po serii z karabinu jest w pełni profesjonalny i zadawalający. Dźwięk temu wydarzeniu towarzyszący również.
Skoro już wiadomo, czym i jak, to teraz warto wspomnieć co nieco o grafice. A więc w kilku słowach. Ładna, szybka, zgrabna i powabna. Czyli inaczej mówiąc wykonana naprawdę nieźle. Wszystko prezentuje się bardzo dobrze, nawet bondowski zegarek w momencie przeładowania broni. Szczegóły są dopracowane, nie ma przeskoków, wszystko nadąża za akcją. Poziomy dopracowano również w bardzo dobry sposób. Choć trzeba przyznać, że zdarza się gdzie niegdzie niedobór graficzny. Co by nie mówić to jest właśnie TO.
Genialny jest wspomniany także wcześniej opracowany sposób wykańczania przeciwników. Chłopaki po prostu padają z pełną gracją. Choć przykro się do tego przyznać, ale w celu odstrzelenia zamaskowanego komandosa, niekiedy zdarzało mi się odejść od wykonywania misji. Z drugiej strony to jakie tam przykro? Na tym polega ta gra. Stąd też polecam próbowanie swoich możliwości na poziomie prawdziwego Agenta (najtrudniejszy). Ilość gości do odstrzelenia jest tu bowiem satysfakcjonująca.
Tak samo jak graficznie, The World is Not Enough, opracowany jest również dźwiękowo. Wszelkie wystrzały, wybuchy, czy też dialogi, zrobione są genialnie. Wydawane okrzyki przez rozwalanych pacjentów, naprawdę współgrają z ich tańcem wykręconych, bezwładnych korpusów padających na ziemię. Zaś kiedy słyszy się Bonda, to po prostu słyszy się pana Brosnana. W zasadzie dialogi w wielu wypadkach wyjęte są z samego filmu i wplątane odpowiednio w akcję gry. Jedynym być może mankamentem dźwiękowo-muzycznym gry jest fakt pominięcia, co prawda znanego na pamięć, ale jednak, motywu muzycznego pojawiającego się we wszystkich filmach z serii 007.
Podsumowując. Nowy 007, jako rewelacyjna strzelanka (wyjaśniam, aby jeżeli jeszcze ktoś myśli, że jest to odmiana Pokemonów, odpuścił sobie dalsze czytanie) musi pojawić się w domu każdego z konsolarzy. Nie namawiam tu oczywiście do kradzieży, proszę tego tak nie interpretować. Każdy kto był zachwycony Perfect Dark z pewnością znajdzie tu dla siebie bardzo wiele. Być może w niektórych wypadkach nawet więcej niż w Dark’u, ale to już kwestia gustu (chociaż 007 raczej na pewno nie przeskakuje Perfect Dark w poziomie wykonania misji mulitplayerowych).
Aby nie do końca przekonanych przestawić na TAK, mogę jeszcze dodać, iż transformacja licencjonowanego tytułu filmowego na konsolę jest w tym wypadku prawdopodobnie najlepszym takim zabiegiem ze wszystkich dotychczasowych w historii tej konsoli. Tak czy inaczej, polecam gorąco.