Ciężko mi jest stwierdzić, co za flimon wpadł pierwszy na pomysł, by przy pomocy jednej małej piłeczki podbijanej za pomocą paletki rozwalać ceglany mur tkwiący sobie u sufitu. A flimon to być musiał – wystarczy wyobrazić sobie potencjalną fabułę takiej gierki. „Wrogie klocki atakują – ty jak pilot gwiezdnej pałki…” albo „Pracodawca postawił mu ultimatum. Jake musiał rozwalić wszystkie cegły w suficie sklepu albo żegnał się z pracą! A bezrobocie było wielkie…”. Brednia, a nie fabuła, nie?
Niestety, na świecie tak już bywa, że jak coś jest głupie albo i nawet cholernie głupie (głupie jak ja??), to istnieje szansa, że się spodoba. Na przykład filmy z Jimem Carrey’em. „Ace Ventura”, „Głupi & głupszy”, „Maska”. Poziom intelektualny zerowy, humor dość często klozetowy, a jednak hity, publiczność wali drzwiami, oknami i rurami odprowadzającymi ścieki. Tak samo jest i w świecie gier! Piłeczka i klocki to wszak „Arkanoid”, gra, w którą w błogim swym dzieciństwie ciąłem dniami i nocami. Oczy mi odpadały, mózg się tasował, a ja odbijałem, niszczyłem i mordę cieszyłem.
„Pocket Color Block” jest właśnie wariacją na temat tej gry. Na suficie klocki w różnych kolorach, na dole mały, zielony wężyk i zabawa trwa. Właśnie, wężyk – to jedno z urozmaiceń wprowadzonych przez programistów z Bottom Up. Miast standardowej paletki w grze pojawia się zielone cuś, co z jednej strony przypomina smoka (i zdaje się nim jest), a z drugiej krokodyla. Ponieważ jest długie i zielone, ja nazywam je wężykiem. Zwierzę to wije się i kręci, prostuje i zwija, tak więc nigdy nie mamy pewności, że piłka uderzy w niego. Ponadto wprowadzono możliwość poruszania tym zielonym czymś nie tylko na boki, ale i (w ograniczonym zakresie) w górę i w dół. Pozwala to dorwać uciekającą piłkę, a także zapewnia większą kontrolę nad kierunkiem, w jaki się odbije. I tu dochodzimy do pierwszego poważniejszego mankamentu „Pocket Color Block” – otóż tak naprawdę nasz wpływ na kierunek odbicia się piłki jest niewielki. W „Arkanoid” (mówię o wersji na małe Atari) wystarczyło stuknąć kulkę koniuszkiem paletki, by ta leciała płasko, kilkukrotnie odbijając się od ścianek zanim osiągnęła szczyt. Uderzenie środkiem paletki z kolei gwarantowało lot zbliżony do pionowego. Tu takiego czegoś nie ma. Zdarza się więc, że człowiek męczy się i męczy, a ostatniego klocka na planszy za Chiny Ludowe zbić nie może.
Nie byłoby to jeszcze takie tragiczne, gdyby nie wprowadzony przez autorów czas. Upływa on nieubłaganie i nieuchronnie zbliża gracza do „Time Over”. Konsola nie zwraca wówczas uwagi na ilość pozostałych na planszy klocków ani na pozycje piłki – najbezczelniej kończy grę! Owszem, można się ratować chwytając spadające ze zbitych klocków bonusy, jednak wspomniany brak kontroli nad kierunkiem lotu piłki uniemożliwia rozsądne dysponowanie zasobami. Robi się więc wielka, rzadka kupa, jak mawiają właściciele psów.
Kolejną ciekawostką są pojawiające się od czasu do czasu wielkie smoki. Gady te mają specyficzne cechy, np. zielony zwiększa ilość czasu do maksimum, zaś czerwony powoduje trzęsienie ziemi (czyt. planszy, w grze nie ma ziemi, jest za to w ogródku), w wyniku którego niektóre klocki znikają. Są więc niezwykle przydatne, niestety pojawiają się tylko wówczas, gdy zbije się odpowiednią liczbę klocków. Warto też zauważyć, że w „Pocket Color Block” istnieją stalowe płyty, których nie sposób zbić. Czasem pomagają one więżąc piłkę gdzieś w górnych partiach muru, czasem jednak utrudniają. Nowością są też pojawiające się w grze kładki, które krążą od jednej strony pomieszczenia do drugiej i wprowadzają nieco zamieszania.
I na kładkach właśnie kończy się lista odstępstw od oryginału. Cała reszta „Pocket Color Block” jest tak standardowa, jak tylko standardowa być może. A więc: mamy sporą liczbę plansz, które różnią się pomiędzy sobą układem klocków. Mamy całą gamę bonusów spadających nam „z nieba” i odwieczny problem związany z koniecznością dogonienia piłki, gdy za szybko się rozpędzi. Mamy też system kodów, który pozwala nam w miarę bezboleśnie przejść całą grę – jak się skujemy na 37 poziomie, nie musimy już zaczynać od nowa.
Gra jest grywalna, przyjemna i miła. Doskonale nadaje się do zabawy w autobusie, w czasie podróży do babci, szkoły czy na uczelnię. Nie wymaga długich „posiadów” – tak więc można grać na zmianę siedząc w nieco większym gronie. A że jest wtórna? Cóż… dobrze, że bierze przykład z naprawdę wartościowych produkcji.