Jeżeli co druga gra, jaka pojawia się na Gameboy’a, jest platformówką, to już po kilku miesiącach człowiek zaczyna się zastanawiać, czy skakanie z podestu na podest jest wszystkim, co da się z tej konsoli wycisnąć. Ciągłe powtórki z „Super MarioLand”, „Warioland” i „Operation C” zaczynają boleć; są bowiem tak nudne, że mimo coraz lepszej i ciekawszej grafiki najzwyczajniej nie chce się grać. Może właśnie dlatego tak dużo ostatnio czytam… A już na pewno z powodu owej gatunkowej monotonii każdy nowy pomysł przyjmuję z entuzjazmem i uważnie patrzę, co da się z niego wycisnąć.
Nie tak dawno recenzowałem „Loopz”, leciwą grę logiczną, w której z kawałków rur układało się obręcze. Zabawa była odkrywcza i niemal tak wciągająca jak sławetny „Tetris”. Odpłynąłem z wiatrem na kilka długich godzin i nie żałowałem ich ani przez chwilę. Parę dni temu dorwałem zaś równie zabytkową produkcje SNK, zatytułowaną z angielska „Funny Field”. I wiecie co? Znów nieźle się bawiłem!
„Funny Field” to zmodyfikowana odwracanka. Gracz porusza się po planszy 7 na 8 pól. Cel życiowy ma prosty – musi odwrócić wszystkie pola na drugą stronę zanim upłynie czas przeznaczony na przejście danego poziomu. Co ważne, bohater gry może odwrócić kilka pól na raz; czasami bowiem prócz tego, na którym się w danym momencie znajduje, odwracają się miejscówki znajdujące się na wprost od niego. Zadanie byłoby banalne, gdyby nie wszędobylskie psuje. To takie małe, potworne stworki w kształcie bałwanka, duszka czy robaczka, które spacerują sobie po planszy i co parę chwil przywracają sąsiadujące z sobą pola do porządku. Zwierzaczki te są zabójcze – kontakt z nimi owocuje stratą jednego z 3 cennych żyć. Na szczęście przeciwnicy do nieśmiertelnych nie należą, gdyż można je czasowo unieszkodliwić odwracając pole, na którym się znajdują. Co więcej, istnieje opcja kontynuacji gry po stracie wszystkich żyć.
Poszczególne plansze różnią się od siebie ilością potworków (początkowo mamy do czynienia z parką, która z czasem rozrasta się), układem ścian, których przesuwać niestety nie można, a także niespodziankami. A tych jest wiele – począwszy od wąskich mostków nad przepaściami, przez stworki połykające pola tak, że nie można później na nie wkroczyć i ruchome klocki, którymi można wypchnąć wrogie zwierzaczki poza ekran i tym samym chwilowo je unieszkodliwiać, aż wszelkiej maści bonusy. Tych jest naprawdę dużo. Mamy premie czasowe, przyspieszacze, odwracacze i tym podobne „cuda”, które czynią grę dużo bardziej atrakcyjną i powodują, iż nie nudzi się ona po kilku etapach, jak to nie raz bywa w przypadku starszych programów na Gameboy’a.
Oprawa dźwiękowa „Wesołego Pola”, gdyż tak się powinno tłumaczyć tytuł tej gry, stoi na wysokim poziomie. Muzyczka brzęczy dość przyjemnie, dźwiękowe efekty specjalne nie przeszkadzają w zabawie i nie wywołują jakichś strasznych boleści, ogólnie więc jest wesoło i zabawnie. Tym bardziej, że w ślad za SFX-ami wędruje prosta, ale czytelna grafika, którą widzicie na załączonych obrazkach.
Podsumowując należy ocenić „Funny Field” pozytywnie. Jest to bowiem cart dla graczy lubiących niebanalne zręcznościówki, może nie pierwszego sortu, ale… po prostu przyjemne. Dowodzi, że nawet bez fajerwerków graficznych gra może się obronić; zachęcić do zabawy i nie znudzić zbyt szybko. Daje więc 7/10 i idę spać.