Duke jak zwykle trenował swoje zabójcze umiejętności, kiedy dotarła do niego wiadomość. Obce zaplute robale ponownie zaczęły się panoszyć. Tym razem jednak zaatakowały Nowy York i w dodatku przytargały ze sobą wehikuł czasu. Rozstawiając się z bazą na Statui Wolności rozpoczęły wdrażać w życie swój nowy plan zagłady cywilizacji ziemskiej. Plan mający na celu przeniesienie się w przeszłość i zniewolenie rasy ludzkiej w chwili, kiedy jeszcze zdolności obronne naszych przodków nie będą wystarczające do przeciwstawienia się masie zielonych jaszczur.
Co to wszystko oznacza w rzeczywistości? A no to, że na przestrzeni kilku epok (m.in. dziki zachód, wiktoriańska Anglia, czy np. Nowy York przyszłości) będziemy mogli, przy pomocy 19 broni, rozczłonkowywać 27-miu nowych obślizgłych wrogów.
Tak w kilku słowach przedstawia się kolejny produkt Dukowski na N64.
Tym razem walcząc o wolność ziemian (a głównie ziemskich „lasek”, bo to właśnie je w czasie gry uwalnia) Duke biega w całej swej okazałości. Znaczy to nie mniej nie więcej tylko tyle, że na ekranie mamy całą postać demolatora, a nie jak to było dotychczas, wyłącznie widok z punktu jego rządnych krwi oczu.
Każdy, kto grał wyżej wymienionym kolesiem i mordował zastępy zmutowanych świńskich wrogów w poprzednich częściach, kojarzy na pewno na jakiego rodzaju humor i chamskie odzywki narażony jest grający. Dlatego też nie będę ukrywał, że i w tej kontynuacji gierki nie braknie wszystkich porywających odzywek Duke’a, jak i również nie brakuje nowych. Co, jak osobiście uważam, komponuje się idealnie z rozpadającymi się ciałami Obcych jaszczur i prosiaków.
Biegając pomiędzy poziomami w poszukiwaniu kluczy, czy spełnianiu innych odgórnych dyspozycji, tak samo jak kiedyś Duke nie ma oporów w demontowaniu na kawałki otaczającego go środowiska. Każda wystrzelona kula zostawia ślad w ścianie. Każda wystrzelona kula rozpitala szyby, telefony, automaty z napojami, samochody etc. I każda napotkana kula (umiejętnie wystrzelona oczywiście) odrywa kawałki od ciał kosmicznych „:buraków” – opadające tułowia bez głów to kwintesencja tej gry.
Dodać jednak trzeba, że w tak interaktywnym środowisku przydała by się możliwość wyciągania pieniędzy z kas i obdarowywania nimi napotkanych panienek – kto nie grał wcześniej w Duke’a niech nie myśli, że jest to wymysł czy chęć autora lecz tylko wspomnienie faktów z przeszłości.
Poruszanie się w gierce oprawione jest bardzo miłymi dla ucha odgłosami. Efekty dźwiękowe dodaję wiele do ogólnej atmosfery demolki.
Warto wspomnieć, że kiedy samotna bieganina pośród niegłupich odgłosów i niezłej grafiki znudzi się, to istnieje zawsze możliwość dołączenia od jednego kompana destrukcji do nawet trzech kompanów. Co w całości daje nam czterech playerów biegających i siejących zniszczenie.
Podsumowywując całość stwierdzam, że poruszanie się głównym bohaterem w tej grze daje sporo satysfakcji (warunek – widok krwi i odgłos padających ciał na glebę nie wzbudza torsji). I ogólnie rzecz biorąc gra nie jest zła. Jednakże biorąc wszystko ogólnie, bo przypatrując się szczegółowiej na jaw wychodzi jeden prosty fakt. A no taki, że tak naprawdę to wszystko już było. W poprzednich edycjach wystrzelaliśmy już wystarczającą ilość mutantów, wysłuchaliśmy już wystarczającą ilość komentarzy Duke’a i wystarczająco dużo żeśmy zdemolowali, żeby teraz taka mieszanka robiła na nas wystarczająco długo dobre wrażenie.
Ogólna ocena 7 (chyba z sentymentu za teksty wtórujące padającym zewłokom obcych). Szczegółowa ocena 5 (to już było, a po za tym czasem zdarza się, że podczas gry człowiek musi biegać w poszukiwaniu zakamuflowanego przejścia i traci na to zbyt dużo czasu, który swobodnie mógłby poświęcić na odstrzeliwanie głów).
Bez względu na oceny wychodzę z założenia, że i tak warto w to sobie pograć.